Оценить:
 Рейтинг: 0

Dziadek Mróz nie istnieje

Год написания книги
2016
<< 1 2 3 >>
На страницу:
2 из 3
Настройки чтения
Размер шрифта
Высота строк
Поля

– To dlaczego go rysujemy? I te Sniezynke tez? Cоrke cоrki?

– Rozumiesz, synu… – Mark zrecznie zlapal talerz, prоbujacy wyslizgnac sie z dloni. – Uwaza sie, ze to rozwija twoja fantazje. Bajki wszelkie, na przyklad, to wymysly. A fantazja jest po prostu nieodzowna, zebysmy mieli swoich wynalazcоw i uczonych, ktоrzy dokonuja waznych odkryc.

Zenka kiwnal ze zrozumieniem glowa. Jasne, bez wynalazcоw i uczonych byloby bardzo zle. Trzeba bedzie, znaczy, nafantazjowac jeszcze co nieco. To pozyteczne. To rozwija.

Wieczorem syn czytal, a Mark popatrywal na telewizyjne wiadomosci. Potem razem ogladali stary film. Stare filmy byly dobre i odpowiednie. Tam dobrzy ludzie zbierali sie przeciw wrogom, walczyli, pokonywali trudnosci i zawsze zwyciezali.

Za kwadrans dziesiata rozbrzmialy pierwsze takty hymnu. Rano wykonywal go wielki chоr, wieczorem grano sama melodie. Mark podspiewywal sobie poszczegоlne wersy i slowa: o sloncu na niebie, o jednosci, i znоw o blekitnym niebie, o morzach i oceanach…

– Spokojnej nocy, tato – powiedzial Zenka.

– Spokojnej nocy, synu – odpowiedzial z usmiechem Mark. – Dobrych snоw.

Snil mu sie grafik, w ktоrym bylo duzo swiat i wolnych dni.

A Zence snily sie jakies wnuczki i babki, i Dziadki Mrozy, ktоrych w gruncie rzeczy nie bylo, ale fantazjowac o nich, chocby we snie, bylo pozytecznie.

***

Saszka obudzila sie wczesnie. Babcia jeszcze spala za przepierzeniem, slychac bylo tylko zabawne lekkie pochrapywanie. We wsi leniwie poszczekiwaly psy, witajac zblizajacy sie swit.

Hau, donioslo sie skads od dyniowiska. Hau-hau, odpowiedzial basem z drugiego konca wsi ogromny pies, ochraniajacy ptaszarnie. Saszka zaprzyjaznila sie z nim, kiedy tylko go przywiezli. Byl taki wielki, ze mozna bylo polozyc sie mu na grzbiecie, objac za szyje, a on ani drgnal.

Poczekala, az do tej rozmowy «nie spij, nie spie» wlaczyl sie ich Polkan – ktоry oznajmil wszystkim, ze on w ogоle juz nie spi, tylko pracuje, ochrania obejscie i Saszke z babcia – i zeskoczyla lekko z wysokiego lоzka. U babci wszystkie lоzka byly wysokie, i jak sie wlaczylo swiatlo, to pod nimi wcale nie bylo ciemno i wcale nie strasznie.

Szaszka nie bala sie ciemnosci. Boja sie ci, ktоrzy nic nie wiedza. «Z niewiedzy – wszystkie strachy» – tak jej mоwila babcia. A Saszka wiedziala dokladnie, kto tam w ciemnosci pod lоzkiem szusci i chce ja zlapac za nogi i wystraszyc. Nawet specjalnie gasila lampe i bawila sie z tym, co zyje pod lоzkiem. On lapal, ona wesolo piszczala i zadzierala wysoko nogi. I tak sie razem weselili. Najwazniejsze, zeby nie zapomniec potem nakarmic domowika. On nie tylko lapac umie, jest calkiem pozyteczny, jesli go szanowac.

Saszka domowika nie widziala ni razu, tylko lapy czula, kiedy chwytal za nogi. I jeszcze slyszala czasami jego smieszek z ciemnego kata. Babcia mоwila, ze oni wszyscy sa malutcy i maja wlochate nogi. Pewnie jak hobbici. A hobbitоw nie trzeba sie bac, oni sa dobrzy. Profesor napisal wszystko na ich temat. Te ksiazke przerabiali w szkole i Saszka potem brala udzial w odgrywaniu pojedynczych scenek. Tylko na hobbita jej wtedy nie wzieli, dlatego ze jest chuda i wredna – tak powiedzieli chlopcy. Zostala lesnym goblinem, zielonym i zwinnym, szalala i wywijala koziolki, i wszystkim przeszkadzala. «Wczula sie w role» – powiedziala nauczycielka. A nauczyciel sie smial i stwierdzil, ze wszystko scisle wedlug «metody Stanislawskiego».

Saszka ostroznie rozsunela zaslonki i pchnela na zewnatrz lekkie skrzydla okienne. W otwartym oknie od razu pojawil sie leb Polkana. Pies szybko dyszal, a rоzowy jezyk zwisal mu z boku. Pewnie biegal po podwоrzu, wariowal.

– Idz sobie – szeptala Saszka, apelujac do psiej glowy. – Idz sobie, nie przeszkadzaj!

– Uf uf uf – sapal usmiechniety Polkan. Psy usmiechaja sie szczerze, z calego serca. A koty, to nie wiadomo, co sobie mysla. Moga smiac sie i drwic. Siedziec sobie w wynioslym milczeniu, nie zwracajac na nikogo uwagi, albo wytrzeszczac oczy w udawanym strachu czy niezrozumieniu, choc w gruncie rzeczy wszystko doskonale rozumieja. Ale usmiechac sie, tak serio, nie moga.

– Cicho badz! – syknela, odganiajac psa, a potem cos wymyslila. Mocno objela kark Polkana i wyszeptala mu do ucha magiczne slowa:

– Na spacerek!

Polkan szarpnal sie, a Saszka jak korek w butelki wyleciala na dwоr, malo co nie zdzierajac o parapet swiezo zagojonych kolan. Polkan, szarpiac lancuchem, skakal dookola. Zaszczekalby od przepelniajacych go emocji, gdyby Saszka nie zawisla na nim calym cialem i nie zacisnela obu dloni na psiej mordzie.

– Cicho, cicho, nie wariuj!

W czasie gdy Polkan wiercil sie na wszystkie strony, popiskujac i machajac grubym i twardym jak palka ogonem, Saszka odczepila karabinczyk i trzymajac za obroze, pociagnela psa na tyly domu. O tej porze nie warto bylo wychodzic z podwоrza przez furtke w bramie. Zaraz przegonia bydlo, zaraz, strzelajac z bata, przejdzie droga pastuch. Juz lepiej tylem, dolinka, kolo niczyjego wisniowego sadu, na gоre, gdzie stoi kamienna baba, wychlostana przez wiatry i czas, szara i toporna. Miastowi, odwiedzajacy wioske, mоwia na nia «scytyjska», ale Saszka dobrze wiedziala, ze te baby, ktоre spotykano na stepach, sa polowieckie i nic wspоlnego ze Scytami nie maja.

Niby mozna bylo wczesniej uprzedzic, poprosic babcie o pozwolenie, ale tak, bez pytania, wczesnym rankiem, przed switaniem, to dopiero przygoda!

Minela ogrody i ostatnie oplotki i spuscila Polkana, a ten pognal przed siebie po skrzacej od rosy trawie, pod zaslona unoszacej sie z wawozu mgly, machajac uszami i popatrujac od czasu do czasu, czy pani za nim idzie. Chociaz «pania» Saszki w sumie nazwac nie mozna, pania byla babcia, a ona kims w rodzaju kompanki od ganiania i zabawy.

Saszka biegla za psem, plaskajac bosymi stopami po chlodnym pyle drоzki. W nocy ziemia stygla, ale jak tylko wzejdzie slonce i zrobi sie jasno i cieplo, pyl stanie sie delikatny, przyjemny, cieplutki w dotyku.

Zdarza sie gleba czarna, czarnoziemna, taka czepliwa, ktоra zmyc trudno. Zdarza sie czerwona, od gliny i ilоw, ciezka, klujaca, ktоra maze sie po najmniejszym nawet deszczyku. A tu, u nich, ziemia byla najlepsza, taka szara. Mialka, miekka i lekka. Jesli zrobic kulke z gazety, ale pusta w srodku, i do tego srodka nasypac ziemi, a potem zwinac brzegi, to wychodzi najlepszy granat swiata.

Kiedys, na historii, ogladali stary film o Czapajewie. Tam byla taka scena, jak Pietia i jeszcze inni zaczeli wdzierac sie na wzgоrze i rzucac w bialych granatami, i wtedy wszyscy wybiegli, a z dolnego rogu ekranu, w burce, z szabla w wyciagnietej rece, wypadl Czapaj, a za nim cala jego konnica… I to bylo takie super, normalnie nie da sie opowiedziec!

No i wlasnie, jesli takie kulki rzucac jak najdalej, to kiedy spadaja, rozrywaja sie prawie jak granaty w kinie. Tyle ze bez dzwieku, ale huk mozna bylo zrobic glosem. Za to wybuch – prawie jak prawdziwy.

Saszka urzadzila kiedys bitwe i bronila sie takim granatami, gdy prawie ja okrazyli i przyparli do wawozu. Wrogowie podczolgiwali sie, a ona rzucala swoje granaty, krzyczac: trrach! i bumm!, i pyl pokrywal zwyciezonych przeciwnikоw. Tak w ogоle, to niezle im sie wszystkim potem dostalo. I babcia gderala, bo trzeba bylo robic kolejne pranie. Chociaz latem pralo sie prawie codziennie i od razu suszylo na sloncu. Dlatego zreszta wszyscy chodzili w jasnej-przejasnej odziezy, odbarwionej prawie do bialosci. Takze sarafany Saszki, z poczatku mieniace sie niebieskimi i czerwonymi kwiatuszkami, teraz byly juz prawie biale.

Wbiegla na sam czubek wzgоrza i zatrzymala sie, przycisnela dlonie do piersi, by uspokoic serce i oddech. Tuz nad nia wznosila sie ogromna szara kamienna baba, z rekami skrzyzowanymi na brzuchu. Patrzyla na wschоd wielkimi, okraglymi, niewidzacymi oczami.

Saszka takze zaczela wpatrywac sie w tym samym kierunku. I kiedy nad stepem pojawil sie brzezek slonca, dziewczynka sciagnela sukienke i z piskiem rzucila sie na mokra od rosy wysoka trawe, by turlac sie nizej i nizej po zboczu. Dotoczyla sie na sam dоl, az w glowie jej sie zakrecilo. Nie wstala od razu, polezala, rozrzuciwszy ramiona i wystawiajac cialo na pieszczotliwe promienie slonca, a kiedy wyschla, ruszyla na gоre po ubranie. Teraz szla powoli, prawie bez szmeru i gdy wychynela z trawy, tuz przy swojej sukience zobaczyla wlochate nogi, drepczace niepewnie w miejscu.

– Aha! – zakrzyczala, i chwycila konczyny. – Lapal wilk razy kilka!

– A to glupia. – Szarpnely sie nogi. – Normalna wariatka. A jesli ja bym tak ciebie?

– A to nie ty polujesz na mnie spod lоzka? – szczerze zdziwila sie Saszka.

– No mоwilem, ze gluptas. Przeciez to domowik! A ja – dworowik! Ja jak zlapie, to podrapie, ser-rio!

Saszka usiadla na sukience, starajac sie nie przygladac zbytnio dworowikowi – przeciez nikt za bardzo nie lubi, jak sie ktos na niego gapi.

– A co ty tutaj robisz, dworowiku?

– Co robie, to robie – zawarczal. – Ciebie pilnuje. Domowik z domu wyjsc nie moze, wiec mnie poprosil. Malo to moze… O, na golasa po trawie sie kulgasz…

– Ja moge, jestem jeszcze mala. Zreszta i tak nikogo nie ma.

– Jesli mala, to przypilnowac trzeba!

Usiadl bez szmeru obok niej i razem witali poranne wesole slonce. Saszka i dworowik. A Polkan wariowal u podnоza gоrki, kogos tam gonil, przed kims tam uciekal, wesolo poszczekujac i popatrujac w gоre, czy aby nikt nie obraza jego przyjaciоlki.

***

Rоwno o wpоl do dziewiatej Zenka stal wyprezony przy swojej lawce witajac nauczyciela. Dlaczego lekcje zaczynaly sie wpоl do dziewiatej, dlaczego nie wczesniej i nie pоzniej nikt nie wiedzial. Tak postanowiono strasznie dawno temu i centralny procesor nie znalazl w tej tradycji nic zlego.

Do jego piatej «m» chodzilo dwunastu chlopcоw. To bardzo wygodne. Na wychowaniu fizycznym mozna grac w pilke nozna z innymi klasami – jedenastka na boisku i jeden rezerwowy. Albo w siatkоwke, jesli rozdzielili sie na dwie polowy. Pilka nozna i siatkоwka byly w ich szkole przedmiotami profilowymi. Uczyly pracy zespolowej, i jeszcze umiejetnosci koncentrowania sie na tym, co wychodzi najlepiej. Dobrze wytrenowany napastnik moze strzelic i sto goli, ale jesli na jego bramce nie bedzie nikogo, to w odpowiedzi wpakuja mu nawet dwiescie. A grupa, kolektyw zawsze moze sie obronic. Na dodatek w tych grach obowiazywaly zasady, napisane jeszcze sto lat wczesniej. Wyuczenie sie zasad i ich przestrzeganie to tez niezbedna w zyciu rzecz.

Wyjasniono im to jeszcze na samym poczatku nauki, w pierwszej klasie, strasznie dawno. I jeszcze mоwili, ze isc naprzоd da sie tylko wspоlnie, tylko kolektywem, wszyscy razem. I ze kto jest sam, znaczy mniej niz zero. O zerze tez opowiadali w pierwszej klasie.

A w piatej bylo juz duzo przedmiotоw, ktоrych uczyli rоzni nauczyciele.

Rano szkola byla pusta, chlodna i bez zycia. Szare swiatlo wpadalo przez wysokie okna, i wszystko stawalo sie jakos bardziej zawilgocone.

Klasy oznaczone litera «k» uczyly sie na pierwszym pietrze. Na przerwach donosily sie stamtad piski, czasem jakby deptanie, a nawet spiew.

Chlopcy nie spiewali. Snuli sie ponuro po wysokim korytarzu, szeptali o swoich chlopackich sprawach, prоbowali otworzyc zamkniete drzwi sal. Na przerwy wyganiano ich z klas, zeby sie nie zasiedzieli i nawiazywali nieformalne kontakty. Jednak z tymi kontaktami to jeszcze nie za bardzo im wychodzilo. Jak tu z kims sie integrowac w szkole. Sie nie da. I jeszcze te przeprowadzki, zmiana szkоl, nowe twarze…
<< 1 2 3 >>
На страницу:
2 из 3