Dziadek Mrоz nie istnieje
Aleksander Karniszyn
Tlumaczenie na jezyk polski wspanialej powiesci «Dziadek Mrоz nie istnieje». I bajek nie ma. Ale czasami cuda sie zdarzaja, i wtedy moze zdarzyc sie wszystko.
Dziadek Mrоz nie istnieje
Aleksander Karniszyn
© Aleksander Karniszyn, 2016
Tlumaczenie Dorota Pacynska
Создано в интеллектуальной издательской системе Ridero
Kazdy dzien Marka zaczynal sie o siоdmej. Tak jak zawsze i u wszystkich. Od dziecinstwa do starosci wszyscy wstawali rоwno o siоdmej rano. A spac kladli sie zawsze o dziesiatej wieczorem. Taki juz byl ustalony porzadek dnia. Kiedy tylko konczyly sie oba programy w telewizji, kulturalny i sportowy, pojawiala sie prognoza pogody na jutro i rozbrzmiewal hymn. I po hymnie wszyscy sie kladli. Mozna bylo zobaczyc, jak jednoczesnie, pstryk-pstryk-pstryk, zaczynaja niknac w ciemnosciach stojace dokola nowe wiezowce. Dom Marka tez niedlugo zostanie zburzony. Wedlug grafiku, ktоry wisial juz pоl roku obok okienka portiera, przesiedlac ich beda w tygodniu przed Nowym Rokiem.
Nie, dom byl jeszcze w zupelnym porzadku, przytulny i cieply, bez dwоch zdan. Ale – grafik. Nowoczesnosc powinna byc wprowadzana scisle wedlug zatwierdzonego grafiku. To daje zajecie budowlancom i zapewnia zamоwienia rоznym fabrykom elementоw budowlanych. Inzynierom i pracownikom biurowym tez. I tym, ktоrzy ich karmia. Wszystkim, wszystkim i we wszystkim.
Tydzien przed przeprowadzka podadza im nowy adres. Pewnie trzeba bedzie zaczac szukac nowej szkoly dla syna, blizej mieszkania. A moze i pracy dla siebie. Perspektywa zbyt dlugiej drogi do pracy nie wygladala zachecajaco. Limit. A za przekroczenie limitu odbierali bonusy.
Bonusy odbierali jeszcze, jesli ktos pracowal nie tam, gdzie go skierowano. Miejsce zatrudnienia okreslano w kwartalnym zarzadzeniu. Oni mieli wszystkie aktualne dane na temat zapotrzebowania i mozliwosci w biezacym okresie. I jesli pracowales w innym miejscu niz wskazane na skierowaniu, to takze mogles stracic bonusy.
Moze wiec nie bedzie trzeba niczego szukac. Wszystko juz zostanie postanowione urzedowo.
Mark jechal do pracy cieplym przestronnym autobusem i myslal, ze w tym miesiacu musi koniecznie zajsc do szkoly syna. Inaczej doczeka sie wizyty szkolnego psychologa w domu i znоw bedzie musial odbyc dluga, ciezka rozmowe, a w karcie obywatela postawia mu juz drugie upomnienie. Rodzice byli zobowiazani interesowac sie dziecmi do osiagniecia przez nie pelnoletnosci, to jest do dwudziestu czterech lat, tak ze jeszcze i na uczelnie przyjdzie sie fatygowac.
W pracy caly dzien drukowal otrzymane pisma i instrukcje, potem segregowal je tematycznie, potem zanosil do kierownika dzialu, ktоry jeszcze raz wszystko sprawdzal. Kierownik czasem przekladal ten czy tamten dokument do innej teczki, patrzac przy tym karcaco na Marka. Mark wzdychal ze skrucha «moja wina», rozkladal rece, spuszczal glowe. «No, no» – mоwil kierownik dzialu. – «Jesli brat twоj zawini, upomnij go; i jesli zaluje, przebacz mu». I oddawal teczki z powrotem. Potem Mark obchodzil wszystkich kolegоw, siedzacych w wielkiej wspоlnej sali, i rozdawal im dokumenty, zgodnie z zakresem obowiazkоw.
I tak dzien w dzien.
Nie uwazal, zeby jego praca nalezala do tak znоw lekkich i prostych. Gdyby tak bylo, to czy daliby mu to mieszkanie? I talony na jedzenie? I bonusy urlop?
Mark mieszkal z synem w standardowym dwupokojowym lokalu. Zona z cоrka zyly w takim samym mieszkaniu na drugim koncu miasta i raz w tygodniu przyjezdzaly w gosci; czasami zostawaly na noc. Marek tez raz w tygodni jezdzil do nich. Te dni zostaly wczesniej zaznaczone w grafiku, i dodatkowo w komputerze.
Nie nalezalo zapominac o tych wizytach. Po pierwsze, oznaczalo to utrate bonusa, po drugie, innych terminоw dla tych spotkan w rocznych grafikach i tak nie bylo.
Kazdy pelnoletni obywatel otrzymywal swоj roczny grafik trzydziestego pierwszego grudnia, po ktоrym nastepowal swiateczny dzien pierwszego stycznia, przeznaczony na zapoznanie sie z planem, a drugiego stycznia znоw zaczynalo sie zwyczajne, sformatowane, rozplanowane z gоry na rok, zycie. Oczywiscie, jesli nie trafil sie dodatkowy wolny dzien.
Mark pamietal, jak to kiedys pierwszy stycznia wypadl w piatek i w grafiku uczciwie napisano, ze do pracy mozna przyjsc dopiero czwartego. Ale taka okazja zdarzala sie rzadko.
Dzien pracy zawsze konczyl sie rоwno o pietnastej zero zero.
Mark jechal do domu krоcej niz pоl godziny. Po otwarciu drzwi mieszkania, juz od progu, glosno mоwil:
– Witaj, synu. Wrоcilem!
– Witaj, tato – odpowiadal, wychodzac ze swojego pokoju, Jewgienij Markowicz, jego syn, ktоry w tym roku skonczyl cale dziesiec lat.
– I co tam zlego? – tradycyjnie, z chytrym usmiechem, pytal Mark.
– Glowa bajdura zapamietuje wszystko, co uslyszy – odpowiadal syn. – Wszystko w porzadku, dwоjek brak!
Mark rozbieral sie, myl rece i siadal do sprawdzania lekcji – czterdziesci minut, wedlug grafiku. Komentowal, kazal co nieco poprawic lub powtоrzyc – kolejne dwadziescia minut.
Nastepnie, wedlug planu, nadchodzil czas wspоlnego odrabiania pracy domowej. Tego, co do tej pory nie zostalo zrobione. A jesli zrobione zostalo, plan i tak musial byc wypelniony.
I chociaz Zenka mоgl skonczyc wszystko do jego powrotu, to zawsze znalazlo sie cos, co mozna bylo robic tak jakby razem. Syn ponownie siadal za biurkiem, a Mark rozkladal gazete; lektura prasy tez byla uwzgledniona w grafiku.
– Tato, a dlaczego Mrоz to dziadek? – Zenka pochylil glowe na ramie i, wysunawszy koniuszek jezyka, kolorowal noworoczna kartke, prace domowa na poniedzialek.
– Nooo – przeciagle zaczal ojciec, odkladajac dziennik. – No, pewnie dlatego, ze jest bardzo stary. Na starych ludzi zawsze mоwia dziadek.
– A czy ty tez jestes dziadek?
– A czy ja jestem taki stary?
Zenka oderwal wzrok od obrazka, spojrzal na ojca.
– Noo… stary to nie. Sedziwy, pewnie.
Tak w ogоle to stary. W koncu ma juz trzydziesci piec lat. A trzydziesci piec to dwa razy tyle, co Zenka. Nawet wiecej, prawie cztery, jesli zaokraglic. Oczywiscie, ze stary. Ale mоwic tego nie trzeba, przykro. Stary, to przykro. Jak jakis termin przydatnosci do spozycia, etykietka – stary.
– A Sniezynka to babka?
– No co ty, Zen? Jaka z niej babka? Sniezynka to wnuczka Dziadka Mroza! Ona jest jeszcze calkiem mala.
Chcial powiedziec «jak ty», ale w pore sie powstrzymal. Oczywiscie, ze Zenka jest jeszcze maly, ma raptem dziesiec lat z kawalkiem. Ale nazywac go tak nie wypada, bedzie mu przykro. W sumie nie taki znоw maly. Na futrynie zaznaczali olоwkiem, jak chlopiec rosnie. O, gdzie byla pierwsza kreska, a teraz to – ho ho!
– A co to znaczy wnuczka?
– Wnuczka to cоrka syna albo cоrka cоrki tego dziadka.
– Cоrka cоrki, cоrka cоrki! – ucieszyl sie Zenka. – Chmurka chmurki, chmurka chmurki!
– Skonczyles juz? Zostalo piec minut.
– Zaraz, jeszcze ciutek! – Chlopiec szybko odwrоcil sie do biurka i zaczal wykanczac obrazek jasnoniebieska akwarelka.
Rоwno po pieciu minutach wstali i przeszli do kuchni.
Przez godzine wspоlnie przygotowywali jedzenie. Przy wspоlczesnej technice to czasu na te czynnosci az nadto, zreszta mozna bylo tez zamоwic cos w «Kuchni domowej», ale grafik przewidywal wlasnie godzine, zeby dziecko przywykalo do prac kuchennych i procesu gotowania. I w ogоle zalecano, zeby ojciec i syn codziennie spedzali ze soba minimum dwie godziny.
Jadali zazwyczaj w kuchni, przy nieduzym stole w rogu, sluchajac wiadomosci i muzyki nadawanej na «Kulturze». Ten tydzien byl tygodniem Bacha.
Podczas jedzenia nie rozmawiali. Rozmowy przy posilkach nie zalecano. Po kolacji, kiedy Mark myl naczynia, a syn wycieral stоl, Zenka nagle spytal:
– Tato, a Dziadek Mrоz jest naprawde?
– Oczywiscie, ze nie.